Władysław Szostak – zauroczony druhem Władkiem

Wspomina Władysław Szostak – profesor UJ i stenograf

współautor podręcznika stenografii: K. Walaszkowa, W. Masłowski, W. Szostak, „Stenografia według systemu Polińskiego”, Katowice-Kraków 1982, stron 253
Stenograf konferencyjny od 1967 roku, dyplomowany nauczyciel stenografii od roku 1974, przez 4 lata lektor stenografii na UJ (1977/78-1986/87). Członek Komisji Systemowej Zarządu Głównego Stowarzyszenia Stenografów Maszynistek i Sekretarek (do spraw systemów stenograficznych) latach 1973-83, także Przewodniczący Komisji ds. Kształcenia i Wydawnictw ZG SSMiS, zasiadał we władzach Stowarzyszenia aż do jego rozwiązania.

za Krzysztof Smirnow; http://tachygrafia.blogspot.com/2011/02/wadysaw-szostak-uczony-i-stenograf.html


Późną jesienią 1956 roku pojawiło na terenie Szkoły Podstawkowej nr 30 w Dębnikach kilku młodych ludzi, którzy rozpoczęli nabór do nowego Związku Harcerstwa Polskiego. Różnili się od nauczycieli, których znałem, „sportowym” ubiorem oraz bezpośrednim sposobem podejścia do chłopców. Było to już po „odwilży” październikowej 1956 roku. Przekonywali oni tak skutecznie, że już na początku stycznia 1957 roku zostałem przyjęty do harcerstwa, a w maju złożyłem przyrzeczenie. Prawdziwe zauroczenie harcerstwem oraz zapoznanie z druhem Władkiem zaczęło się jednak na wycieczce 8 lutego 1957 r. Dh Władek wykorzystał niezwykle wczesną wiosnę tego roku i zorganizował „wykapkę” do Podgórek z Dębnik wałami Wisły. Ta, wydawało by się banalna wycieczka, zadecydowała o poznaniu tego ciekawego człowieka i wieloletnim moim związaniu się z harcerstwem. Wszystko na tej pierwszej wycieczce harcerskiej było dla mnie fascynujące: bliskie okolice Krakowa (nieznane mi zupełnie z tej strony), rozkładanie namiotu oraz gotowanie strawy na ogniu. Najbardziej zaskoczył mnie jednak prowadzący dh Władek. Skromnie ubrany, nie pozwolił do siebie mówić „pan” , tylko „druh”, odpowiadał na wszelkie pytania przekonywująco. Od tego czasu uczestniczyłem we wszystkich terenowych imprezach „pomarańczowej” 9 Drużyny Harcerzy (potem szczepu) Hufca Kraków-Podgórze. Wspólnie z dh Władkiem zaliczyłem przepiękne obozy, zimowiska i wycieczki – obóz stały od namiotami w Łopusznej (1957), wycieczkę w Beskid Mały (Wielkanoc 1958), obóz stały pod namiotami w Jeleśni (1958), a po nim mój pierwszy obóz wędrowny od Leńcz poprzez Gorce do Tymbarku. Nie było wtedy łatwo. Sprzęt stary i ciężki, odzienie słabo przystosowane do warunków wędrówki, wszystko załadowane na grzbiet. Zapłatą były dla nas wspaniałe biwaki w takich miejscach, jak np. na przełęczy Borek lub trawiastych grzbietach Gorców. Szczególnie w pamięć zapadła mi sytuacja, z jaką spotkaliśmy się w czasie wspomnianej wycieczki w Beskid Mały. Jakkolwiek Wielkanoc wtedy wypadła dość późno, pogoda była przepiękna, na grzbiecie Leskowca spotkaliśmy jednolitą warstwę śniegu, a dh Władek… miał tylko trampki. Nie przerwał jednak wycieczki i w stale przemoczonych trampkach szedł po śniegu do końca, tj. trzy dni. Najwięcej wrażeń pozostawił mi z tego okresu obóz wędrowny w Bieszczadach (1959). Zaliczyliśmy w sierpniowej przepięknej aurze trasę z Nowego Łupkowa poprzez połoniny na Tarnicę i Halicz oraz z powrotem. Bieszczady, po dziesięcioletnim okresie dziczenia, były dopiero we wstępnym stadium zagospodarowania. Drogi nie wchodziły daleko w głąb Bieszczadów, były spore kłopoty z zaopatrzeniem. Wszystko jednak zwracała nam wspaniała przyroda. Po wędrówce pozostały znakomite zdjęcia wykonane przez dh Władka. Do końca studiów w Bieszczady jeździłem corocznie. Okres ten zamyka obóz puszczański na polanie Klucz (Jaworzyna) pod Turbaczem (1961). Spotkaliśmy się na nim pod jednym dachem bacówki, w wybranym gronie instruktorskim Szczepu, pod wodzą dh Tomka Nawalnickiego. Dh Władek „promował” w tym czasie moją osobę w ruchu harcerskim wspomagając w organizowanych przeze mnie imprezach hufca, takich jak złazy lub obozy.

Wycieczki i obozy wędrowne, w małym gronie, dawały wspaniałą okazję do dysput na postojach lub przy ognisku. Tematyka nie była niczym ograniczona. Często przedmiotem rozważań były tematy dalekie od problematyki harcerskiej. Dotyczyły bowiem aktualnych spraw społecznych i politycznych… a nawet spraw Wszechświata. Dużo bowiem działo się w tym czasie w Polsce, a przede wszystkim zaczęło się odchodzenie od zdobyczy października 1956 roku. Rozmowy z dh Władkiem dawały mi wiedzę o społeczeństwie i uczyły mnie liberalizmu, tolerancji i dialogu z ludźmi. Niektóre argumenty zapamiętałem na długo, jak np. argument dowodzący w jakim okresie popełniono zbrodnię w Katyniu, a więc kto jest temu winien. Wiedziałem już, że Władek stracił ojca w Katyniu. Mój stosunek do niego ukształtował się na długo jako stosunek ucznia do mistrza. Pogłębił to jeszcze kurs stenografii, który prowadził dla instruktorów Hufca Kraków-Podgórze, ukończony przeze mnie, a w kolejnym roku pogłębiony na lektoracie w UJ. Wiele moich decyzji było wynikiem jego oddziaływania, jak np. wyboru kierunku studiów, zapisu do spółdzielni mieszkaniowej, a nawet wyboru drugiego zawodu, którym stała się stenotypia.

W latach sześćdziesiątych nastąpiły niekorzystne zmiany w Polsce, czego następstwem było odsunięcie się wielu starych instruktorów od pracy w harcerstwie, większe zainteresowanie własnymi sprawami. Kontakt z Władkiem stał się rzadszy i zamienił się na kontakt zawodowy – na polu stenotypii. Władek wprowadził mnie bowiem w zawód stenografa konferencyjnego, nauczyciela stenografii, a w końcu specjalistę od systemu stenograficznego (S. Korbla). Wspólnie prowadziliśmy boje o unowocześnienie pracy w Stowarzyszeniu Stenografów i Maszynistek, w którym dominowały maszynotłuki. Sam kontynuowałem pracę w harcerstwie jako instruktor – coraz częściej z „doskoku” – aż do roku 1973 i dalej włóczyłem się po górach. Na systematyczną pracę organizacyjną coraz częściej bowiem brakowało czasu. Pod koniec lat sześćdziesiątych Władek zmontował grupę stenografów (i innych specjalistów, jak np. jego brat Jacek – inżynier), która wykonywała na podstawie nagrania na taśmie magnetofonowej (fototypicznie) protokoły natychmiastowe z różnych „ważnych” konferencji politycznych, naukowo-technicznych itp. Była to galernicza praca, ale pozwalała szybko dorobić do naszych skromnych pensji. Dla mnie – początkującego politologa – udział w tych pracach stanowił dodatkowe źródło informacji o tworzeniu polityki. Do osłabienia kontaktów w dalszych latach przyczyniły się także nasze komplikacje w życiu rodzinnym. Nie mniej Władek został ojcem chrzestnym mojego syna Piotra. W tym czasie nieczęsto udawało mi się wyciągnąć na „wykapkę” zapracowanego mistrza. W ciągu dziesięciolecia udało mi się to tylko kilkakrotnie, jak np. podczas prac nad podręcznikami do stenografii w Beskid Śląski i później w Beskid Średni. Dalsze rozejście naszych dróg nastąpiło po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce (13 grudnia1981 r.) Nie doprowadziło to jednak do zerwania stosunków zawodowych i towarzyskich. Przy łożu śmierci Władka dowiedziałem się dopiero o tytanicznej jego pracy w podziemiu na rzecz „Solidarności”. Był bowiem jednoosobową agencją prasową dla dzienników „drugiego obiegu” w Polsce. Podczas ostatniej wizyty u Niego próbowałem pocieszyć Go i dodać Mu wiary w wyzdrowienie. Powoływałem się na przykład walki o życie mojego ojca. Nie zdawałem sobie jednak sprawy z zaawansowania choroby. Towarzyszyłem Mu w ostatniej drodze na Rakowicach. Nie dożył zwrotu w sytuacji społeczno-politycznej Polski roku 1989, o który walczył.

Pozostał w mojej pamięci jako człowiek o niezwykłej pracowitości, walczący bezinteresownie i uparcie, bez rozgłosu, o ideały, które żywił, najpierw o wychowanie prawych Polaków, później koncepcje systemowe w stenografii i ich stosowanie, a w końcu o sprawiedliwość dziejową dla naszej Ojczyzny. Pozostały także wspólne publikacje, a to przede wszystkim artykuły w „Stenografie Polskim” i „Zeszytych Teoretycznych SSiM” oraz nowoczesne podręczniki do Stenografii (ukazał się drukiem tylko do systemu J. Polińskiego), opracowane wraz z prof. K. Walaszkową.