139. DZIEŃ OKUPACJI piątek 30.4.82 r.

KRONIKA
DZIEŃ 139. 30 IV 1982, s.
1107
  1. DZIEŃ OKUPACJI piątek 30.4.82 r.

[1107] TEKSTY # //Odbitka szczotkowa szpalt materiału przygotowanego do kolejnego numeru Tygodnika Powszechnego po 13.12.81 r.: //Zaplecze / Spisywano już historię powojenną Polski od różnych stron. Nikt jednak jeszcze nie spisał jej od strony z a p l e c z a Nie idzie mi o zaplecze ani polityczne, ani geopolityczne, ani gospodarcze. Idzie mi o zaplecze intelektualne. idzie mi o intelektualnych doradców. Jacy ludzie doradzili Bierutowi, jacy ludzie wspomagali intelektualnie Gomułkę, jacy ludzie szeptali do ucha Gierkowi, jakich ludzi pyta dziś o zdanie wicepremier Rakowski? Historia intelektualnych dworów otaczających kolejne ekipy władzy, opowieść o tym skąd się ci ludzie wywodzili, jakie było ich wykształcenie, jaka mentalność, analiza porównawcza pokazująca, jak się te intelektualne dwory zmieniały, czym się od siebie różniły, jaka jest w tych zmianach tendencja generalna, to byłaby być może najbardziej pouczająca historia PRL. /Bowiem – jest w tym jakiś zadziwiający paradoks – ta historia zaczyna się od rozdziału, w którym ekipa polityczna najgorsza ze wszystkich, następnych, ekipa Bieruta, Bermana, Zambrowskiego, Minca, Radkiewicza, miała wokół siebie dwór intelektualny najlepszy ze wszystkich, lepszy od wszystkich następnych. Czołowym dziennikarzem intelektualnym tego dworu był prof. Stefan Żółkiewski. Prof. Żółkiewski wyrabiał wówczas rzeczy straszne. Ale historyk intelektualnych dworów powojennej Polski nie mógłby nie przyznać, że prof. Żółkiewski to nie był profesor z awansu, że to był profesor prawdziwy, typu przedwojennego, że to była głowa wprawdzie szalona, opętana makabrycznymi pomysłami, ale tęga. /Skąd się wziął prof. Żółkiewski przy Bermanie? A skąd, że to był przedstawiciel przedwojennej lewicowej polskiej inteligencji, formacji, która po zakończeniu wojny poparła nową władzę. Prof. Żołkiewski nie był wyskokiem, wyjątkiem, fenomenem. On miał swoje własne z a p l e c z e, złożone z takich jak on przedwo-

KRONIKA
DZIEŃ 139. 30 IV 1982, s.
1108

[1108] jennych lewicowych inteligentów gotowych do współpracy z władzą. Przy Bermanie stali wówczas liczni inni inteligentni profesorowie i wybijający się literaci. /Drugi rozdział historii PRL pokazanej poprzez dzieje intelektualnych dworów zaczynałby się od sceny, w której październikowa ekipa Gomułki i Kliszki, ciesząca się największym ze wszystkich ekip poparciem społeczeństwa, rozpędza stary dwór pobierutowski i montuje nowy. Miejsce prof. Żołkiewskiego zajmuje zajmuje w nim prof. J. Z. Jakubowski. Prof. Jakubowski nie jest już profesorem typu przedwojennego. Ma wprawdzie profesorski wygląd, ale poszukiwania licznych autorów, próbujących znaleźć choć jedną jego pracę ściśle naukową, kończyły się zawsze niepowodzeniem. Słynął za to z cytowania wierszy Norwida, które podobały się bardzo Kliszce, z wygnania z warszawskiej polonistyki najlepszych wykładowców i zaśmiecenia jej zgrają docentów marcowych. Zaplecze intelektualne prof. Jakubowskiego stanowili: J. Wilhelmi i J. Lenart. Zaplecze tych dwóch intelektualistów jest nieznane. /Trzeci rozdział historii PRL pisanej od strony z a p l e c z a zaczyna się od krótkiej linii wznoszącej: przez pewien czas osobą numer jeden intelektualnego dworu ekipy Gierka jest prof. Jan Szczepański. Jest to również najlepszy okres prof. Szczepańskiego, okres prac słynnego Komitetu Ekspertów, tego od spraw oświaty. Ale szybko następuje spadek na łeb na szyję. Przy akompaniamencie bezmyślnego gdakania: “Komitet Ekspertów”, “Komitet Ekspertów”, “Komitet Ekspertów” – władze wrzucają do kosza raport Komitetu i – nie podając tego do publicznej wiadomości – zatwierdzają wariant reformy nie popierany przez Komitet. Od tego momentu zaczyna brylować na intelektualnym dworze nowa ekipa ekspertów, której czołowym przedstawicielem był prof. Bożyk, doradca ekonomiczny Gierka znany z publicznych występów sławiących politykę szefa /za jego rządów/ i z ostrych słów potępienia pod adresem szefa /natychmiast po jego upadku/. /Stałe zaplecze intelektualne wicepremier Rakowskiego stanowi wiceminister Jerzy Urban. Doradcą do specjalnych poruczeń jest red. Wiesław Górnicki. Intelektualne dowody tych dwóch stanowi KTT. Coś się zatem zmieniło. Miejsce doradcy – profesora typu przedwojennego zajęte następnie przez profeso-

KRONIKA
DZIEŃ 139. 30 IV 1982, s.
1109

[1109] ta typu powojennego zajął felietonista-harcownik. Cóż to jest felietonista-harcownik? To taki facet, który przez dziesięć albo dwadzieścia lat występował w roli bezinteresownego, bez-/…/ stości. Nie wolno było go mieszać z naczelnym albo z komentatorem pisującym zasadnicze propagandowe tekst na pierwszej stronie. Tamci to byli pryncypialni, stronniczy propagandziści. On – nigdy. On był sceptykiem, “nacjonalistą”. Jeżeli pisał panegiryk na cześć Gomułki, to nie dlatego, że takie były wytyczne, lecz wyłącznie dlatego, iż taki właśnie mu wyszedł rezultat bezstronnie prowadzonej intelektualnej analizy. Jeżeli atakował Stefana Kisielewskiego, gdy ten nie mógł nawet pisnąć, to nie z czyjegoś rozkazu, lecz wyłącznie z nadmiaru moralnego oburzenia. Jeżeli udowadniał, że Polakom nie jest potrzebne mięso, to nie dlatego, iż tego oczekiwał naczelny, lecz tylko dlatego, iż wprost ubóstwia – z nadmiaru odwagi – głosić poglądy niepopularne. /Od Żółkowskiego poprzez Jakubowskiego do Urbana. Od profesorskiego fanatyzmu poprzez intelektualizm biurowy do kabaretu. Ktoś by powiedział: tak tragedia przerodziła się w farsę. Ale to niesłusznie: zmysł taktyczny udoskonalony przez mężów stanu pp. Urbana, Górnickiego, KTT w czasie dwudziestoletniego udawania bezpartyjnych harcowników może się okazać w doradztwie politycznym cenny. Trzeba tylko – skoro jeden już został wiceministrem – drugiego mianować asesorem kolegialnym a trzeciego tajnym radcą lub przynajmniej wicewojewodą. /PIOTR WIERZBICKI #

//Odbitka szczotkowa szpalt jak wyżej: //Poparcie /Poparcie…”. “Powszechne poparcie…” “Spotkało się z poparciem całego społeczeństwa…” “Naród udzielił zdecydowanego poparcia…”,”Polskie kobiety popierają…” “Poparcia całego narodu dla…”, “Jednomyślne poparcie…” “Zdecydowane poparcie…” /Bez wyrazu “poparcie” nie może się ukazać żaden numer gazety. Bez wyrazu “poparcie” nie obędzie się żadne wydanie telewizyjnego dziennika. Czegóż to “cały naród” w przeszłości nie popierał. Popierał “środki” zastosowane wobec robotników Poznania i popierał wprowadzenie kartek na cukier, popierał “środki” zastosowane wobec robotników Wybrzeża i popierał poprawki do Konstytucji,

KRONIKA
DZIEŃ 139. 30 IV 1982, s.
1110

[1110] popierał podwyżkę cen mięsa i zmianę waluty, wyklęcie Tito i pałowanie studentów. /Napopierał się naród ostatnio, to pewne. Szczególnie kobiety. Te napopierały się najbardziej. jak już było jakieś zbiorowe poparcie to głos polskich kobiet rozlegał się zawsze najgłośniej. Matki, Babki, Siostry, Ciotki, Wujenki. Wszystkie popierały. Aż dziw brał, że w przerwach między kolejkami tyle miały czasu, żeby pisywać do redakcji listy z wyrazami poparcia. “Ja, jako siostra, babka, żona i matka z dzieckiem na ręku udzielam zdecydowanego poparcia…”. /I znowu – okazuje się – cały naród udzieli poparcia. “Trybuna Ludu” z 30 października relacjonując wypowiedzi Stefana Olszewskiego w Bielsku-Białej przedstawia taki jego pogląd w pewnej sprawie: /”Uznanie na IV Plenum, że w przypadku wyższej konieczności należy wprowadzić takie działania, aby służyły najżywotniejszym interesom państwa i narodu, zyskały – dodał St. Olszewski – aprobatę szeregowych członków partii i całego społeczeństwa”. /”Całego społeczeństwa…” Również mnie? Również mojej rodziny? Przestudiowałem “Życie Warszawy”, “Trybunę Ludu”, “Żołnierza Wolności”, “Gazetę Krakowską”, “Słowo Powszechne” i nie znalazłem tam ani jednej wzmianki, z której by wynikało, że ktokolwiek w Polsce badał – w tej sprawie – opinię “całego społeczeństwa”. Mógłby zapytać Stefana Olszowskiego, na jakiej podstawie publicznie powołuje się na poparcie obywateli /również mojej skromnej osoby/ w ważnej sprawie politycznej. Mógłbym zapytać, ale nie pytam, bo i tak wiem, na jakiej. Na żadnej. /A skąd wiem? Stąd, że w Polsce wciąż nie ma niezależnych ośrodków badania opinii publicznej, takich, które byłyby w stanie systematycznie ogłaszać wyniki sondaży w ważnych sprawach publicznych. Zapowiadał w Sejmie podjęcie takich badań premier. Zapowiadały utworzenie stosownego ośrodka władze PAN. Trzeba się spieszyć. Nie dlatego, żeby ukrócić przechwałki nieodpowiedzialnych polityków, którzy poparcie “całego społeczeństwa” biorą z sufitu. Również dlatego, żeby choć częściowo zastąpić metody demonstrowania poparcia bardziej kosztowne. Kilkucyfrowa tabelka ogłoszona w “Życiu Warszawy” i podpisana przez firmę o niepodważalnej renomie może uczynić zbędną zarówno kolumnę listów do redakcji z wyrazami spontanicznego poparcia, jak

KRONIKA
DZIEŃ 139. 30 IV 1982, s.
1111


[1111] niejedną akcję strajkową zorganizowaną w celu zademonstrowania poglądów społeczeństwa w dyskutowanej sprawie publicznej. /”Poparcie…”. “Powszechne poparcie…”. Wystarczy kilka liczb /prawdziwych/, żeby z beztreściowego frazesu zrobić na powrót normalne polskie słowa. /PIOTR WIERZBICKI #

//Odbitka szczotkowa szpalt jak wyżej: //Jacek Adamczyk /” Oskarżony o budowę kościoła…” /Słowa umieszczone w tytule pojawiają się prawie w każdym rozdziale książki ks. Adama Bonieckiego “Budowa kościołów w diecezji przemyskiej”. Książka ukazała się w roku 1980 w wydawnictwie nieoficjalnym, a złożyły się na nią reportaże pisane w latach 1976-78 na podstawie relacji kapłanów i ludności z terenu diecezji przemyskiej. /Mimo iż tytuł sugeruje zagadnienia z zakresu architektury sakralnej, zagadnienia socjologiczne czy nawet statystyczne, to w miarę czytania odkrywamy, że mamy do czynienia z fenomenem nie znanym dotąd nie tylko w Polsce, ale i w żadnym z krajów Europy środkowowschodniej. Chodzi o rozwój diecezji od czasu powołania ks. biskupa Tokarczuka na ordynariusza przemyskiego. Liczba nowych parafii wzrosła od 1966 roku dochodząc do 48, trwa nieustanna akcja budowania nowych świątyń adaptowania niewykorzystanych cerkwi grecko-katolickich, remontów, tak by odległość od kościoła w parafii nie przekraczała średnio 4 km. /Redaktor krajowego wydania książki wskazuje na wstępie na dwa aspekty ogólne, jakich przykładem są zdarzenia opisane w książce: zagadnienie publiczno-prawne – gdy obowiązujące w państwie przepisy administracyjne sprzeciwiają się dążeniom i kryteriom wartości zdecydowanej większości społeczeństwa, stanowiąc w ten sposób wyraz założeń ideologicznych obcych dla narodu; oraz zagadnienie socjologiczno-techniczne: “Rolę istotną pełni tutaj świadomość; każdy katolik WIE, że ma prawo i obowiązek modlić się prywatnie i publicznie. Otrzymał je od samego Stwórcy. Wie także, że bardziej musi słuchać Boga, niż ludzi /…/”. /TO, co się stało i trwa w diecezji przemyskiej, ma swoje konkretne przyczyny. Tkwią one w pewnych cechach polskiego katolicyzmu, które źródła swe mają zarówno w tradycji tysiąclecia chrześcijaństwa, jak i trzy-

KRONIKA
DZIEŃ 139. 30 IV 1982, s.
1112

[1112] dziestu kilku latach konfrontacji dwóch światopoglądów. O tym, jak ów polski katolicyzm może wyglądać – opowiada książka. /Gdy minie pierwsze wrażenie po przeczytaniu prawie sensacyjnych historii, nasuwa się refleksja: czy my wiemy, jakie ma znaczenie, czym jest budowanie kościoła – wznoszenie murów, pokrywanie ich dachem, wieszanie obrazów, wprowadzenie Najświętszego Sakramentu. Większość społeczeństwa /zwłaszcza zamieszkała w miastach/ przywykła już do swoich kościołów jako miejsca danego, przez innych ozdobionego i utrzymanego. Nigdy, w sensie dosłownym, nie trzeba było walczyć – o fundament, o drzwi, o pół metra muru, o światło. Nikt nie zrywa obrazów, nie odcina prądu, nie nakłada grzywny na kapłana za organizowanie “nielegalnych zgromadzeń”, czyli odprawianie Mszy św.; na ulicach nie stoją posterunki zabraniające dojścia do kościoła, nikt nie fotografuje wchodzących czy budujących ołtarz na Boże Ciało. A przecież działo się to obok nas, i nie tylko w południowo-wschodnim regionie Polski. /Z drugiej zaś strony sami czujemy coraz mniejsze przywiązanie do miejsca. Jest tylko elementem wkomponowanym w pejzaż, do którego od dawna przywykliśmy. Nie więcej … / Nawet gdy mówimy o naszej wierze i religijnej praktyce, wyraźnie zaznaczamy różnice między kościołem i Kościołem, by nie utożsamiać tych dwóch rzeczy. Postępujemy tak pełni obaw jeszcze z czasów, gdy usiłowano religię “sprowadzić do zakrystii”. Kierując się modą lub obawą, opuszczamy mury kościołów lub coraz mniejsze nadajemy im znaczenie. Na opuszczone miejsca przez nas przychodzą ci, którzy wartość kościołów mierzą wartością zabytków czy architektonicznych pomysłów. Pozbawiają kościół jego podstawowego znaczenia jako miejsca spotkania z Bogiem. Cisza tych miejsc zawsze kojarzyła się z ucieczką od zgiełku, a idąc dalej, z modlitwą, tą indywidualną, intymną i tą wspólną, z której czerpiemy poczucie siły i wspólnoty. /Czytając książkę “O budowie kościołów …” odnajdujemy jeszcze jedną cechę szczególną tego miejsca, jakim jest wnętrze kościoła. Jest nią poczucie współudziału w tworzeniu go, wspólna odpowiedzialność za zdobycie przestrzeni, gdzie można uczestniczyć w obrzędach, wyznawać wiarę. przy-

KRONIKA
DZIEŃ 139. 30 IV 1982, s.
1113

[1113] kład nowych kościołów i placówek katechetycznych we wsiach i osiedlach diecezji przemyskiej mówi o współudziale w budowaniu, które nierzadko wymagało postawienia się w konflikcie z władzami, administracją, organami ścigania. Tworzenie kościołów nabierało więc nowej wartości: było pracą wznoszenia świątyni, było także dawaniem świadectwa przez tych, którzy się nie ulękli, gotowi poświęcić bardzo wiele, przekonani o słuszności sprawy. Trudno ocenić, jak wielki wpływ na stosunek ludzi do religii ma i mieć będzie budowanie kościoła własnymi rękami. pewne natomiast jest to, że ci, którzy spędzali noce na zakładanie dachów, wożeniu cegieł i drewna, ukrywając to przed oczami rozstawionych posterunków, nigdy nie pomyślą, że sprawa miejsca, sprawa kościoła jest czymś drugorzędnym, czego wartość można mierzyć upływem czasu lub rozmachem projektu. /Centralną postacią przy budowie kościoła staje się kapłan-wikary, proboszcz, często człowiek nowy, nie zaakceptowany przez środowisko, dla którego ma to być próba własnego powołania. Wielu, jak ks. Stanisław Szudy z parafii w Wydrzy, o miejscu swego przeznaczenia dowiadywało się w pałacu biskupim w Przemyślu, by jeszcze tego samego dnia ruszyć w drogę. Z pustymi rękami, z naturalnym uczuciem lęku zabierali się “z miejsca” do organizowania – materiałów, działki budowlanej, pomocy finansowej, zaufanych ludzi. Na terenie diecezji wykształcił się jakby specjalny zakon budowniczych. Jedni od drugich przejmują taktykę, sposoby, wzorce działania. Charakter tych poczynań wymagał, by ksiądz dysponował nie tylko autorytetem swej funkcji, lecz również swoistym darem zdobywania zaufania, tłumaczenia ludziom, że mieć kościół to nie tylko ich prawo, ale i obowiązek wobec wyboru jakiego dokonali, wobec młodych, coraz obojętniej odnoszących się do kościoła. W tych szczególnych warunkach, gdy praca opierała się na wzajemnym zaufaniu ksiądz odnajdywał istotę swego powołania i pracy duszpasterskiej: “… nie odbijam sposobem życia od innych /…/. Widzieli mnie przy pracy usmarowanego. To, że mieszkam wśród nich zmieniło wyobrażenie o księdzu, że “laluś”, że inny człowiek. Ale to nie oznacza utraty szacunku – mówi ks. Andrzej Burda, proboszcz z Sobowa, i dodaje jeszcze: “Oni się zmienili, ale ja

KRONIKA
DZIEŃ 139. 30 IV 1982, s.
1114

[1114] także. Wiele spraw zrozumiałem dopiero teraz”. Właśnie tacy krajowi “misjonarze” przypominają nam i sobie najwspanialszą postać kapłana: pełnego poświęcenia i pokory, świadomego wagi, jaką ma przykład ich apostolstwa, przekonującego o wartości pracy. Różne są te postacie pojawiające się na kartach książki; są księża bezkompromisowi, pełni odwagi, są szukający wyjścia w gąszczu przepisów, oddani powołaniu, tacy, którzy od razu zdobywają serca ludzi i tacy, którzy muszą walczyć z oporami środowiska, księża ukrywający się przed zatrzymaniem i biorący na siebie całą odpowiedzialność w czasie przesłuchań, tacy, którzy zataili prześladowania, inni, bez których nic ważnego nie może się zdarzyć w życiu wsi czy osiedla; jedni z zapałem przywódców, drudzy skromnie umniejszający swe zasługi. Wszyscy są zgodni co do jednego: budowa kościoła musi opierać się na współpracy kapłana i wiernych. Oto co powiedział w czasie przesłuchania ks. Ulaszek z Dąbrówki k. Jasła: “Róbcie co chcecie. Ja spełniam wolę ludzi i dla ludzi jestem postawiony, od nich jestem zależny, dla nich będę pracował”. /Spoza postaci kapłanów bezpośrednio zaangażowanych w budowę świątyń w diecezji przemyskiej wyłania się osoba ks. biskupa ordynariusza Ignacego Tokarczuka. To jemu towarzyszy sława inicjatora pracy, której rozmiar oraz sposoby realizacji nie mają precedensu w naszej historii. Księża z jego diecezji mówią żartobliwie o narodzeniu się “stylu ignacjańskiego”. Pod jego opieką wychowują się kapłani przekonani tak jak i on, że nasze czasy wymagają męstwa i godności, a oni są ku temu szczególnie zobowiązani. / Przywykliśmy do postaci biskupów ukazujących się rzadko, przy okazji wielkich uroczystości, we wspaniałych dekoracjach kościoła. Dlatego też przykłady biskupiej posługi opisane przez ks. Bonieckiego moglibyśmy uznać za nadzwyczajne. Biskup Tokarczuk pojawia się w odległych wsiach – Wydrzy, Krawcach, Czeluśnicy, by poświęcić budynki ukończone często na kilka godzin przed jego przybyciem: nie ozdobione, lecz bogate ludzką godnością i dumą. Biskup wspiera finansowo, udziela rad, osłania swych podopiecznych od szykan władzy. Księża powołują się na swego zwierzch-

UWAGA! Brak ciągłości tekstu KRONIKI.
Brakuje dokończenia tekstu 139. Dnia Okupacji
Mimo braku ciągłości tekstu zachowano ciągłość numeracji oryginalnych kart KRONIKI.

Share:

Author: KSW

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *