128. DZIEŃ OKUPACJI poniedziałek 19.4.82 r.

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
997

128. DZIEŃ OKUPACJI poniedziałek 19.4.82 r.

[997] TEKSTY # //Rękopis w obwolucie ze złożonej kartki z zeszytu. Tekst na zewnętrznej stronie obwoluty:// MATYSIAKOWIE. KODEKS OKUPACYJNY. Kartek 4. Wydawnictwo Zrób to sam, Księgarnia: Podaj dalej swojemu, cena przystępna dla każdego. //Tekst na wewnętrznej stronie obwoluty: //Ty dostałeś ten tekst dzięki innym, niech inni dostaną go dzięki Tobie. Solidarność to nie tylko nazwa związku. To życiowa konieczność jak za Hitlera. PRZECZYTAJ-PRZEPISUJ-PODAWAJ-NIE-ZWLEKAJ-BĄDŹ-OSTROŻNY //W środku obwoluty osobne kartki, złożone na 4, z tekstem:// # MATYSIAKOWIE W roku 1984 /słuchowisko futurystyczne/ Ojciec: która godziny: Matka: Nie wiesz? Nie było jeszcze komunikatu TASS? Grzelak: Nam, emerytom – mogliby podawać czas dwa razy dziennie. Ojciec: Eee, gdzie tam. Matka: Idę do centralnej rozdzielni po przydział. Ojciec: A weź tam kartkę na wodę, bo deszczu jakoś nie widać, a pić się chce. Grzelak: Pamiętam, jak się myłem w 81 roku. Ojciec: Cicho, bo jeszcze wnuki usłyszą. Gienek: Wtedy mydło jeszcze było… Ojciec: Cicho szczeniaku! Z głośnika umieszczonego w centralnym punkcie pokoju doleciał głos: “Nie poruszać tematów politycznych. obowiązuje dekret o stanie wojennym”. Ojciec: My tylko tak… Matka: No to już idę. Aleście tę Trybunę Ludu zniszczyli, że nie mam co na siebie włożyć. Gienek: Niech mama weźmie tego Żołnierza Wolności, co go dostałem za dobrą robotę. Grzelak: Pamiętam jeszcze, jak było 200-godzinny miesiąc pracy… Ojciec: Ty znowu… Gienek: Majster-sekretarz mówił, że w 1996 roku znów do tego dojdziemy. Ojciec: Ho, ho. Gienek: Nie ma ho-ho, bo już w przyszłym roku ma być jedna godzina wolna w niedzielę po południu. /Zapadają w zadumę. Gienek żuje starą oponę, ojciec i Grzelak mruczą cicho, po kilkunastu godzinach wraca matka/ Matka: Jestem. Z okazji święta rewolucji dostaliśmy słoik dżemu. Ojciec: No, no. Matka: Ale na całą kamienicę i tylko dla partyjnych. Grzelak: Ja, stary komunista… Matka: Dla starych komunistów jest wieczorek w klubie TPPR. Gienek: A co mają podać? Matka: Głównie komunikaty, ale mają też rozdawać cukierki i koraliki, a nawet lusterka. Grzelak: A chleba czasem nie będzie? Córka /wchodząc/: A nie będzie, bo ci ekstremiści

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
998

[998] Z “Solidarności” podobno znowu zauroczyli pola kołchozowe. Ojciec: Znów nam obniżą normę. Córka: Na pewno nie, Generał mówił w DTV, że tych sto gramów miesięcznie nikt nam nie odbierze – ani imperialiści, ani zachodnioniemieccy rewizjoniści, ani NATO. Ojciec: No co? Gienek: Znów ojciec nie uważa. Matka: Cicho, cicho, zaraz zrobię obiad. /Zaskoczeni wybałuszają oczy na matkę, a ona mówi dalej/ Jak szłam do rozdzielni, udało mi się nabrać wody z Wisły do buta, a podobno wczoraj ścieki wypuściła jakaś fabryka koncentratów spożywczych pracująca na eksport do ZSRR i to jest bardzo pożywne. Ojciec: ho, ho znowu się najemy. /Po chwili wchodzi patrol ZOMO i WP/ Dowódca: ot Paliaki-sabaki, znowu żreją. Z-ca dowódcy z opaską PRL: /I politykują tow. komendancie. Dowódca mlaskając wypija przygotowaną strawę i mówi: Ot, burżuje /czka głośno/ Z-ca dowódcy: Kto zezwolił na wyłączenie telewizora, co? I to dziś, gdy idzie 25-te wydanie Dziennika Telewizyjnego? Sabotażyści! A wy – czemu nie w pracy? Ojciec i Grzelak: My emeryci – my po osiemdziesiątce. Z-ca dowódcy: Nu, uwidim. A praca społeczna, a składanie wieńców, a akadmie ku czci?! Ojciec i Grzelak: My zwolnieni, bo skończyły się nam ubrania, my tylko mamy oglądać telewizję i pisać listy do DTV. Z-ca dowódcy: No to do roboty! A wy młodzi co? /zwraca się do Gienka i córki/. Córka: Ja jestem na 4-rodniowym urlopie wychowawczym. A tu mam zaświadczenie. Z-ca dowódcy: Nu dobrze. A ty maładiec? Gienek: Ja mam L-4 od lekarza. Wczoraj urwało mi obie nogi przy maszynie. Z-ca dowódcy: A spółdzielnia inwalidów – to co? Ręce macie? Macie. To do roboty. /zwraca się teraz do Grzelaka: A wy, stary towarzyszu okryć się gazetą i dalej na miasto: wydrapywać napisy i zakładać Komitety Ocalenia Narodowego. Patrol wychodzi./ Matka: No, to udało się. Poszli. Ojciec: Poszli, poszli, ale zupę zjedli. Matka: /patrząc lękliwie na głośniki/ Cicho Józuś, cicho, w przyszłym tygodniu będę miała przepustkę na miasto, to może coś przyniosę. Ojciec: /zżerając ostatni tynk w pokoju/ He, he, może. Tu rękopis się kończy. Czerwony ołówek w ręku premiera Rakowskiego pracuje szybko. Na koniec notatka “ocenzurowano – to o imperialistach puścić, reszta nie nie do druku:. #

KODEKS OKUPACYJNY: 1. organizuj pomoc dla uwięzionych, ukrywających się i ich rodzin.

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
999

[999] 2. Pomagaj wyrzuconym z pracy, żeby nikt nie miał działać wbrew sumieniu z obawy, że rodzina pozostanie bez środków do życia. 3. Płać składki, gromadź fundusze na pomoc represjonowanym oraz na działalność związkową i wydawniczą. 4. Wraz z kolegami z pracy i sąsiadami twórz grupy “Solidarności”, Koła Oporu Społecznego. 5. Zbieraj wiadomości o represjach i oporze, rozpowszechniaj je, przepisuj i kolportuj ulotki oraz wydawnictwa niezależne. 6. Dbaj o ciągłość narodowej tradycji. Niech młode pokolenie zna kulturę i historię Polski. 7. Spotykaj się i dyskutuj z ludźmi. Wspólnie zdecydujecie czy podpisać deklarację lojalności. Niech ta decyzja będzie zgodna z waszym sumieniem, z zasadą jednolitego, solidarnego postępowania. 8. W pracy stosuj bierny opór. 9. łam bzdurne przepisy WRONy. Używaj swojego mieszkania do ukrywania poszukiwanych. Noś duże torby dla ułatwienia pracy kolporterom. Rób zamieszanie, kiedy zatrzymają kogoś na ulicy. 10. Jeśli jesteś członkiem partii – oddaj legitymację. Kolegów, którzy jeszcze tego nie zrobili pytaj, czy rzeczywiście są po stronie tych, którzy kazali strzelać do górników w kopalni “Wujek”. 11. Ujawniaj i rozpowszechniaj nazwiska kolaborantów. 12. Stosuj bojkot towarzyski wobec tych, którzy popierają juntę. Niech czują wokół siebie pustkę. # Zbigniew Bujak przew. ZR NSZZ “Solidarność” R.M. / Wiktor Kulerski v-ce przewodniczący / Zbigniew Janas ZF ZM “Ursus”. #

# //Relacja przewodniczącego KZ NSZZ “S” jednego z zakładów chemicznych na terenie Polski południowej, spisana z kasety, streszczona: //W dniu 13 grudnia dopiero żona włączając radio, gdy wybieraliśmy się do kościoła powiedziała mi, że coś się chyba w kraju stało, bo było przemówienie Jaruzelskiego. Nie zwróciłem na to najmniejszej uwagi. Pojechaliśmy do kościoła. W autobusie żona powiedziała mi: słuchaj, ale to przecież ogłosili stan wojenny. A ja mówię: a daj spokój. Pojechaliśmy do kościoła. W kościele jednak nie dawało mi to spokoju i podczas kazania wyszedłem, poszedłem do jednego kolegi. Pytam czy jest w domu, a żona jego odpowiada mi, że jest w zakładzie. No to wsiadłem w autobus i pojechałem na teren zakładu. Na zakład zdążały już grupki ludzi z terenu miasta. Byli to przeważnie działacze Związku. Z trzema kole-

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1000

[1000] gami weszliśmy na teren zakładu i spotkaliśmy się tam w gronie kilkunastu osób. Naradzaliśmy się, co mamy robić. Nikt nie potrafił sobie tego uzmysłowić co to jest ten “stan wojenny”, dla kogo on został wprowadzony. Po takim pierwszym szoku doszliśmy do wniosku, że trzeba jechać do Krakowa, nawiązać kontakt z Regionem. Wybrałem się ja z kolegą. Z wcześniejszych ustaleń wiedzieliśmy, że podczas jakiś akcji strajkowych w regionie zawsze część Zarządu jest, choć całość przenosi się na teren Huty Lenina. Jechaliśmy samochodem. Na trasie nie mieliśmy w zasadzie żadnych trudności. Dojechaliśmy do Huty. Minęliśmy jedną bramę, drugą, trzecią, na czwartej żeśmy się zatrzymali, bo widzieliśmy robotników z biało-czerwonymi opaskami. Mieliśmy przepustki podpisywane przeze mnie i jeszcze przez jednego kolegę. To były przepustki na wypadek jakiegoś stanu awaryjnego na dowód, że to jest ten człowiek któremu należy udzielić informacji itd. łącznik. Przekazywano nas tam sobie z wydziału na wydział. Dotarliśmy do Niego. Mówimy, że u nas nie możemy stać ze względu na specyfikę zakładu, bo pewne procesy zahamowane byłyby nieodwracalnie. Pytałem co dalej, jakie mamy przedsięwziąć działania, jak długo oni myślą utrzymać się. Był tam jeden członek Prezydium, który uratował się cudem, bo był u kolegi, po którego przyjechali, tamtego zabrali, a jego nawet nie poprosili o pokazanie dowodu. Tak się uratował, ale nie na długo. Zabraliśmy pewne materiały i udaliśmy się w drogę powrotną. Dojechaliśmy też bez żadnych komplikacji. Koledzy w zakładzie nie czekali na nas, co nas zaskoczyło. Wcześniej doszło do rozmów z dyrektorem zakładu, który powiedział im, że dalsze wyjaśnienia będą w poniedziałek a tymczasem dla bezpieczeństwa zakładu lepiej będzie, jeżeli opuszczą zakład. Zostawili dla nas wiadomości na bramach i poszli do domu. My też poszliśmy do domu. Spotkałem jeszcze tego dnia kolegę z zakładu, dałem mu część materiałów. /W poniedziałek jak zwykle udałem się do pracy. Aktyw partyjny już działał, odbywało się tzw. rugowanie z pomieszczeń S”. To się działo przed ósmą rano. Było masę telefonów z terenu fabryki, czy mnie internowali, czy nie. Doszliśmy do pewnych ustaleń: że nie można ludzi zostawić samym sobie. Koledzy szli na różne wydziały, by ludzi zgromadzić w jednym

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1001

[1001] miejscu, bo po prostu fabryka jest rozrzucona na dużym obszarze. Zebraliśmy się na jednej z hal, na której niedawno był Lech Wałęsa. Było  ok. 1000 ludzi. Więcej nie mogliśmy zgromadzić ze względu na to, że nie dało się wyłączyć instalacji. Występowałem jako pierwszy na wiecu: powiedziałem o tym, co przywiozłem z Krakowa. Ludzie nasi naciskali na mnie i na kolegę, żebyśmy podjęli akcję strajkową. Tłumaczyłem ludziom, tłumaczyli koledzy, że my jako działacze już nie możemy podjąć takiej akcji, przekształcić się w komitet strajkowy bo to od razu grozi nam zwinięciem i nie ma sensu. Ja nawet zaapelowałem do ludzi, że każdy we własnym sumieniu i duszy musi rozpatrzeć zaczym jest, co ma robić. No, był wielki szum. To było po ósmej rano, ale szum zaczął się już od 7, na poszczególnych wydziałach, oddziałach. Po pewnym czasie przyjechał dyrektor naczelny z dwoma z-cami i z dwoma komisarzami w randze pułkowników no i zaczęła się “pyskówka” tzn. ludzie pyskowali, a oni wysłuchiwali. Różne epitety pod ich adresem były kierowane, Komisarze tłumaczyli, że oni występują w imieniu ludu itd., a ludzie im mówią: przecież my jesteśmy tym ludem, więc dla kogo został ustanowiony ten stan wojenny? Taka pyskówka trwała ok. 2 godzin. W międzyczasie dostaliśmy wiadomość, że na nas czeka komendant MO /w stopni u majora/. Dotyczyło to m nie i jeszcze 2 kolegów. Ludzie postanowili nas nie puścić. Tłumaczyłem ludziom, że nie ma sensu się upierać, bo i tak nas dostaną i tak nas dostaną, to tylko kwestia czasu. W końcu dyrektorzy się w to wmieszali i poprosili, żeby ci z MO przyjechali na teren fabryki. Przyjechali. Ludzie zażądali, żeby rozmawiali z nami na oczach tłumu, po prostu nie chcieli nas wypuścić bojąc się o nasze bezpieczeństwo. Poszedł na tę rozmowę dyrektor, jeden z komisarzy i jeden zaufany z ramienia załogi. ja byłem ostatni, z którym rozmawiano. Major MO przestrzegł mnie, że dalsza moja działalność będzie poczytana jako łamanie dekretu, żebym odstąpił od działalności. Powiedziałem, że przyjąłem do wiadomości i udaję się do domu, ponieważ byłem funkcyjnym, etatowym pracownikiem Regionu i będę czekał na decyzję władz administracyjnych terenowych, które mają zadecydować o charakterze pracy byłych pracowników Regionu. Komendant MO zaproponował mi, żebym

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1002

[1002] pomógł rozwiązać ten wiec. Ja mówię: przed chwilą pan mi powiedział, że zawieszono działalność związkową, a teraz pan każe mi jako działaczowi występować? To jest łamanie dekretu. Ale – mówię – powiem im. Jeszcze raz wystąpiłem prywatnie, zaapelowałem do ludzkich sumień, do rozwagi, o przemyśleniu tego wszystkiego i udałem się do domu. Po moim wystąpieniu było milczenie. Kilkakrotnie zabierałem głos, bo ludzie domagali się, bym tylko ja mówił. Były też głosy innych działaczy, odmienne od mojego. Nastąpiła konsternacja. Udałem się do swojego biura, ale czułem jak przez skórę, że będę wzięty. Musiałem przekazać siedzibę delegatury Związku, dokumentację, materiały, urządzenia. Nie było tego dużo, ale zawsze. Część materiałów spaliliśmy tzn. takich, które mogły w przyszłości być wykorzystane przeciwko Związkowi, przeciwko działaczom. To zostało zniszczone prawie w całości. Pozostała dokumentacja treści uchwał itd., normalna związkowa robota.  Część książek z wydawnictw niezależnych przekazaliśmy kolegom, którzy przyszli nam pomagać. Na drugi dzień czekaliśmy z kolegą, by przekazać siedzibę. Czekaliśmy do 14.00 nie zjawił się nikt z urzędu Miasta, więc 15-go, we wtorek postanowiliśmy pójść do Prezydenta Miasta, aby go poinformować o oddaniu lokalu i oddać się do jego dyspozycji – zgodnie z zaleceniem dekretu. Chcieliśmy zdać lokal, komisyjnie, zaplombować itd. Nie było Prezydenta, rozmawialiśmy z wiceprezydentem. Było to w środę, 15-go, o godz. 8 rano. Po wyjściu od Prezydenta udałem się do domu. Cały czas żyłem w napięciu bo czekałem kiedy pod domem zjawi się samochód po mnie. Dziwiłem się, bo z naszego terenu zostali wzięci w nocy z 12 na 13 ci, którzy nie byli funkcyjnymi działaczami “S”, a ja nie. Dziwnie to wypadło. Zastanawialiśmy się, czy było to celowe, czy przypadkowe. Podobno jednak brali na dwa rzuty. Położyłem się spać ok. wpół do dwunastej, długo nie spałem. Łomot do drzwi, żona wstała – przeczuwała coś. Wchodzi jeden mundurowy i 2 w cywilu. Za tą dwójką weszła jeszcze dwójka cywilów. Kazano mi się ubierać. Wyjrzałem przez okno: stały dwa samochody. Ubrałem się, pożegnałem żonę, dzieci. Pytałem, gdzie mnie prowadzą. Powiedziano mi, że się dowiem w swoim czasie. Skutego zabrano mnie do samochodu, zawieziono mnie na komendę MO, zabra-

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1003

[1003] no mi dokumenty i wszystkie te akcesoria, jakie się zabiera przy aresztowaniu. Pytałem się czy jestem aresztowany, ale nic mi nie odpowiedziano, zamknięto mnie w celi. Za 15-20 słyszę przetargi i poznaję po głosie jednego z kolegów przyprowadzają. Potem słyszałem jeszcze jednego, też poznałem po głosie. Do godziny drugiej w nocy było nas już 6: 5 mężczyzn, jedna kobieta, też działaczka. Następnego dnia jeden z kolegów, z drugiej celi, był wzięty na przesłuchanie, koleżanka też. Dano nam po kromce chleba z czarną kawą, kapuśniak na obiad, na kolację znowu po kromce z margaryną. W nocy zapakowano nas do “tabaryn” /jak się później dowiedzieliśmy, tak w gwarze więziennej nazywano te blaszanki/ i wywieziono nas w nieznanym kierunku, całą szóstkę. Spotkaliśmy się w tej żelaznej budzie, byliśmy skuci parami. Koleżankę zostawiono w Cieszynie – jak dowiedzieliśmy się po przyjeździe do miejsca naszego przeznaczenia. Dołożono w Cieszynie dwóch, też działaczy “S”, i wieziono nas dalej. Nad ranem byliśmy w Jastrzębiu. przez wziernik widzieliśmy szyby kopalniane, górki. Wprowadzono nas na teren więzienia. To się nazywało “Ośrodek Odosobnienia”, na korytarz. Czekaliśmy tam z 1,5 godziny, już rozkuci. Potem wszystkie formalności tj. zdawanie swoich akcesoriów, normalna procedura więzienna. Zostaliśmy zaprowadzeni na jeden z baraków. Było ich tam wiele. Nas było trzech. Cała ta nasza piątka, plus tych dwóch z Cieszyna, trafiła do jednej celi, w której było 8 piętrowych łóżek. Weszliśmy do celi, okna od razu otworzyliśmy, ale nie dało się. Słychać było głosy, pieśni, wiadomo było, że siedzą tam już  nasi koledzy z innych terenów. Naprzeciwko był barak nr 2, który cały był zapełniony kolegami z okręgu śląsko-dąbrowskiego, Jastrzębia, Cieszyna, i in. Zobaczyliśmy w oknach tego drugiego baraku flagi “S” więc i my zaczęliśmy też robić flagi “S” z emblematem Polski Walczącej za kratami. No, a później domagaliśmy się jeść, przynajmniej coś do picia żeby nam dano. Zaczęliśmy bić w metalowe drzwi cel. otworzyliśmy okno i komunikowaliśmy się z drugim barakiem, bo to była odległość 30 metrów. Cele były zamknięte. Zjawił się w tym “judaszu” “klawisz” i zapytał: czego? Mówimy, że chcemy przynajmniej coś gorącego do picia, bo od 16 godzin nic nie dostali-

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1004

[1004] śmy. Powiedział, że śniadanie już było a obiad będzie między 13 a 14. Zaczęliśmy dalej walić w te drzwi, tłumaczyliśmy, że przecież my nie jesteśmy więźniami tylko internowanymi, że inne są prawa internowanych, że chcemy się widzieć z komendantem. Po jakiej godzinie przyszedł wychowawca naszego baraku, b. grzeczny, b. grzecznie się do nas odnosił, mówił, że oni tu nic nie mogą, że przyjęto nas tutaj na przechowanie. Pytaliśmy się o swoje prawa. Powiedział, że nic nie wie, co będzie mógł to będzie nam przekazywał. Dano nam kawy. W celach były piętrowe łóżka, po 2 koce, miskę, talerz, ścierki, w rogu celi była ubikacja, pod oknem stół, taborety, umywalka, szafka i głośniki, które grały cały dzień. Szły z nich komunikaty więzienne, komunikaty dla internowanych. Były dzienniki radiowe. W pierwszym i drugim baraku byli ludzie, którzy zostali wzięci w pierwszą noc. Porozumiewaliśmy się przez okna. Niektórzy byli brani już przed 12 w sobotę, choć dekret był ogłoszony o  rano w dzienniku w niedzielę. W naszym baraku też byli koledzy, którzy byli przywiezieni w poniedziałek. W czwartek  o 19.30 wpuszczono nas na dziennik telewizyjny. Nikt prawie tego nie oglądał, bo następowała w tym czasie wymiana myśli, skąd, kto, gdzie itd. Oglądaliśmy każdy w swoim baraku. Każdy z nas dostawał numer – ja na przykład miałem 26 b. I po tych numerach doszliśmy ilu nas jest, bo pod każdą literką był kolejny numer. Odtworzyliśmy cały system /brakowało nam 5 literek do alfabetu, bo nie było akurat nazwisk na te literki/ i okazało się, że jest nas 278. Później jak ktoś nowy przychodził to pytaliśmy o literkę i numer i wiedzieliśmy, że np. jest już o 1 więcej. Dowiedzieliśmy się później od młodego klawisza /sympatyczny chłopak, góral, sympatyzujący z nami, przekazywał nam trochę informacji/ trochę o tym, co się dzieje w kraju. Na drugi dzień tj. w piątek zaprowadzono nas do łaźni, pawilonami. Spotkaliśmy tych z pawilonu I jak szliśmy do łaźni. Tam spotkałem naszych kolegów, którzy zostali wzięci z 12/13 grudnia, wykrzyknąłem nasze nazwiska, że jesteśmy. O nich wiedzieliśmy już od kolegów z II baraku, którzy mieli z kolei kontakt z I i krzyczeli do siebie przez okno. Po kąpieli pognano nas z powrotem do baraku. Co zasługuje na uwagę to to, że trzy razy dnia śpiewaliśmy “Boże coś Polskę…”, “Jeszcze Polska nie zginęła…”

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1005

[1005] i pieśń internowanych. Słów nie pamiętam bo później, gdy mnie zwolniono z tej radości zostawiłem to przepisane. Do zwolnienia mojego jeszcze dojdziemy. Wyżywienie było trzy razy dnia: rano było zupa mleczna /jakaś kasza, my to nazywaliśmy “fułą” bo było takie gęste, że łyżka stała w tym/, na obiad przeważnie był bigos czy gulasz, nawet dosyć, na kolację smalec, margaryna, chleb. Ja długo nie przebywałem w Jastrzębiu. Jedzenia nie było dość, byliśmy głodni, było to niskokaloryczne. W celach było zimno, choć służba więzienna wszystko robiła, żebyśmy mieli ciepło, ale urządzenia nawalały, óle była instalacja zrobiona. Najgorzej miały ostatnie cele. Stosunek służby do nas był poprawny, a nawet z pewnym szacunkiem się odnoszono do nas, nie było żadnych aluzji pod naszym adresem, no dosyć, dosyć nas tam traktowano. /Jeżeli chodzi o dalszy mój pobyt, to nastąpił wtorek, 22 grudnia i była tzw. wypiska. Wcześniej jeszcze, 18 poinformowano nas, że możemy napisać do rodzin, dano nam talony żywnościowe by przesłać do rodziny, że mogą na tej podstawie przysłać paczki. Później nam te talony zabrali i powiedzieli, że możemy otrzymać żywność skolko ugodno. Kazali nam przesłać upoważnienia rodzinom na pobór pieniążków do miejsc zatrudnienia. I tak żeśmy poczynili. Napisaliśmy te listy do rodzin. Kazano nam wpisać adres i swój numer. Oczywiście to wszystko szło przez cenzurę, kontrolowano nas, nie wolno było zaklejać listów. W niedzielę zaczęto nas wypuszczać, po dwie cele, na tzw. zajęcia kulturalne, sportowe. Był tam stół do ping-ponga, po korytarzu można było pogonić, po dwie cele. Od wtorku 22-go już nas nie zamykano, tyko na noc. Cały dzień wszystkie cele były otwarte i można było chodzić po celach, od kiedy wstawaliśmy tzn. w zasadzie od 8.00. Śniadanie było 8.30. Apelów specjalnych nie mieliśmy, chodził tylko oficer dyżurny, liczył sztuki i odchodził – nikt się nie zrywał, jak to w normalnych więzieniach bywa. Nie trzeba było karnie stawać, nie domagano się tego. 22-go kolega otrzymał informację, że wychodzi, żeby zdał wszystkie rzeczy bo idzie do domu. Nastąpiła konsternacja między nami. Wcześniej każdy z nas zaczął pisać /mania pisania nastąpiła/ o podanie powodów naszego internowania. Pisaliśmy to wspólnie, a ten właśnie kolega nie pisał tego z innymi. Nie wiadomo

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1006

[1006] było co tam napisał, mówiliśmy – co jest, że idzie? Coś tu jest dziwnego. Za chwilę, za jakieś pół godziny, może mniej, /zabrali nam zegarki/ – chociaż przepraszam, już wydano nam takie rzeczy jak obrączki, zegarki, długopisy, a takie rzeczy jak paski, portmonetki, portfele, zabrano do depozytu. Chyba, że ktoś chciał jakieś rzeczy, jak obrączka zostawić w depozycie mógł to uczynić. No i była ta ogólna konsternacja, że coś tu chyba nie gra, skoro on wychodzi. Wiedzie, że są niektórzy wzywani na takie rozmowy, które prowadzili pracownicy SB z poszczególnych województw w zw. z podpisywaniem tzw. deklaracji lojalności. Mówiliśmy, że chyba coś podpisywał, skoro idzie do domu. Ale za pół godziny ja dostaję wiadomość, też przychodzi klawisz i mówi, że też mam brać rzeczy. Ja już z tej radochy zostawiłem właśnie tą pieśń internowanych czego żałuję bardzo bo to były świetne słowa i idę. Zaprowadzono mnie do tzw. rozmieszczenia, wydano mi depozyt /nawiasem mówiąc zostawiłem portmonetkę i pasek skórzany, bo z tej radości nawet nie liczyłem co biorę/. Życzono mi wesołych świąt – nawet z-ca komendanta mówił, że chciałby byśmy się już w takich czasach w takich warunkach w życiu nie spotkali. Przychodzę do następnego pomieszczenia. A tam już czekał na mnie funkcjonariusz MO w mundurze, założył mi kajdanki i powiedział, że jestem aresztowany. Dosyć sprytnie to zrobił, nawet nie wiem w jaki sposób i kiedy mi kajdanki założył. poniosłem ręce do góry, podszedłem do biurka, w którym była ta służba więzienna i powiedziałem: macie  moją wolność! Zauważyłem zdziwienie na twarzach  tych osób. Nie wiem czy udawali głupich, czy mnie w konia robiono, w każdym bądź razie zauważyłem zdziwienie. Pytano mi się czy mam pieniądze na podróż do domu. Mówię: jakoś tam dojadę. Widziałem zdziwienie tej służby więziennej. Ale przecież z drugiej strony – tak logicznie rozumując – ten, który tam na mnie oczekiwał musiał się przecież u kogoś tam zameldować po kogo przyjechał i po co. Zaprowadził mnie do tego blaszka, tylko tym razem posadził mnie w szoferce, na masce. Nie wiem kto jechał w środku w tej tabarynie. Pytam się: gdzie mnie wieziecie? – Do Oświęcimia, do prokuratury. A co ja…? Nie dyskutować, dowiecie się na  miejscu. Zawieźli mnie do Oświęcimia. Wychodząc patrzę, z tyłu się otwierają drzwi i wychodzi ten mój kolega, który przede mną

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1007

[1007] “wychodził na wolność”, z mojego zakładu pracy. Wzięto nas do jednego prokuratora, do jednego pokoju i zrobiono przesłuchanie. Na razie było nas dwóch. Później dowiedzieliśmy się, po przesłuchaniu, o co chodzi. Przeczytano nam zeznania świadków oskarżenia i zarzucono nam łamanie dekretu, § 46 – 1 tj. kontynuowanie działalności związkowej i organizowanie akcji protestacyjnej, strajkowej na terenie zakładu. Odprowadzono nas na dół. Tam na dole spotkaliśmy jeszcze kolegę, który nie był internowany, a który też był jednym z naszego zakładu, jednym z najgłośniejszych, który zabierał głos pamiętnego 14-go grudnia. Była tam też nasza koleżanka, która wcześniej w Cieszynie została przekazana tam do więzienia. Prokurator, który nas przesłuchiwał przeczytał nam, że popełniliśmy przestępstwo z dekretu, przeczytał nam zeznania świadków na okoliczność naszej działalności. Ja powiedziałem, że ja się nie przyznaję do żadnej działalności, że ja tego nie traktowałem jako działalność związkową, a wyjechałem do Krakowa jako do swojego pracodawcy, żeby zorientować się, co dalej nam począć. No, ale tam już wiedziano prawie wszystko: że zabierałem głos na wiecu. /Zamknięto nas w Bielsku w więzieniu śledczym. Mnie zamknięto w celi z kryminalistami. Wszystkich osobno, ale po 5 dniach zabrakło już im cel i zaczęli rozlokowywać “S” po poszczególnych celach i już każdej celi trafiało po drugim działaczu z Regionu. Do mojej trafił jeden z kolegów, którego znałem z wcześniejszej działalności. Już było nam raźniej. Wyżywienie było mniej więcej takie samo jak poprzedni, rygor większy, w ogóle na powietrze nie wychodziliśmy. Pierwszy spacer mieliśmy bodajże w Sylwestra czy w Nowy Rok – nie pamiętam. W Jastrzębiu też nie było spacerów. O ile warunki w Jastrzębiu były znośne, to w Bielsku były krytyczne: cela była przepełniona, cela 5×5 i w niej 17, 18 a później było 19 osób, a 12 łóżek – 7 spało na materacach na podłodze. Ciasnota cholerna, dym, bez przerwy okna otwarte bo każdy palił. Zimno, grzejniczek malutki malutki i to jeszcze słabo grzał tak, że trzeba było się okrywać kocami. W dzień i w nocy. W nocy dawaliśmy pod koce gazety, żeby było cieplej. /Po trzech dniach dostałem akt oskarżenia. Wcześniej umożliwiono mi przesłanie wiadomości do domu, że jestem w Bielsku i żeby załatwio-

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1008

[1008] no mi obrońcę. Gdzieś chyba 28 zjawił się w areszcie śledczym obrońca. Pierwsze moje pytanie do niego skierowane było takie: czy jest obrońców z urzędu czy to już jest ten obrońca, o którego prosiłem w liście do żony. Okazało się, że tak, że to jest właśnie już ten pan z którym żona się skontaktowała po otrzymaniu mojego listu. Ucieszyłem się, że przynajmniej wiedzą już gdzie jestem, bo z rozmowy z nim dowiedziałem się, że otrzymali list z jastrzębia, który został rozszyfrowany po wielkich perypetiach, bo został powykreślany – wszystko to gdzie jestem z kim jestem. W drugim liście zostało to wszystko wycięte starannie żyletką. Rodzina mimo wszystko dowiedziała się, że byłem w Jastrzębiu i że jestem w Bielsku – już nawet z mojego listu, bo były już jakieś przecieki, wiedziano już 24 we Wigilię rano że jestem przewieziony z Jastrzębia do Bielska i już poczyniono kroki żeby znaleźć mi obrońcę. Mecenas nie miał czasu na większe dyskusje ze mną, powiedział że skontaktuje się ze mną, że zrobił odwołanie /również ja zrobiłem odwołanie na piśmie do Sądu Woj./ o wyłączenie spod trybu doraźnego mojej sprawy. Adwokat też to zrobił po swojej linii. Po 2 dniach otrzymałem odpowiedź odmowną tzn. że sąd nie przychylił się do mojej prośby i sprawa będzie rozpatrywana w trybie doraźnym. /Pierwsza rozprawa została wyznaczona na 2 stycznia. Z adwokatem rozmawiałem tylko raz, w więzieniu. Otrzymałem akt oskarżenia, na którym poczyniłem notatki i później przekazałem to obrońcy, aby mógł skorzystać z tych moich uwag. Do każdego zdania miałem jakieś zastrzeżenia. Pierwszy zarzut jaki był o kontynuowanie działalności związkowej odparłem w tych swoich uwagach i w wyjaśnieniu wcześniej składanym do Sądu Woj. że ja nie jechałem na żadne polecenie tylko po prostu jechałem do swojego pracodawcy by wyjaśnić, jaki stosunek do pracy, co z moimi współpracownikami /bo jeszcze w Delegaturze 2 osoby pracowały/, jak będzie wyglądało to wszystko dalej. /Proces rozpoczął się 2 stycznia w trybie doraźnym. Byłem głównym oskarżonym, choć była nas czwórka: 3 mężczyzn 1 kobieta, wszyscy z tego samego paragrafu, z tego samego zakładu, wszyscy w trybie doraźnym. 4 godziny byłem przesłuchiwany przez Sąd. To był sąd cywilny wojewódzki, w trybie doraźnym. % sędziny, 1 sędzia. Nazwiska pa-

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1009

[1009] miętam, ale nie wiem czy wskazane byłoby ich wymienianie. Raczej pozytywnie o nich można mówić, co się w dalszej mojej relacji okaże. Pierwszy dzień procesu to było przesłuchiwanie mnie i drugiego ze współoskarżonych: on był wiceprzewodniczącym KZ. Rozprawa została zakończona gdzieś ok. godz. 18.00, trwała z przerwami. Cała czwórka była przewieziona skuta, rozkuwani byliśmy na sali rozpraw. I tam dopiero pierwszy raz zobaczyliśmy swoich najbliższych, kolegów. Widownia była otwarta, tylko przy zeznawaniu naszym obrona sugerowała żeby to robić przy pustej sali, bo to oddziałuje na sąd, że może dojść do jakichś tam rozdrażnień itd. Rodzina też wychodziła podczas naszych zeznań. W przerwach, jak nas prowadzono na dół do tzw. sieczkarni, tam gdzie się oczekiwało na wezwanie na salę rozpraw, pod konwojem oczywiście, każdy miał 2 konwojentów, uzbrojonych, starano się tam nam przemycić różne wiadomości na ucho, w formir całowania, zawieszania się na szyi, tak że część tych informacji docierała do nas. Były to wiadomości takie jak co w domu, czy wszystko w porządku, czy się opiekuje ktoś rodziną, czy materialnie stoją jako-tako, czy dają sobie radę. Częstośmy się wypytywali przy tych przejściach na salę rozpraw co w kraju, bo o tym wiedzieliśmy tylko z komunikatów dziennika radiowego, który był podawany w celach, że tam ognisko zapalne zostało zgaszone, tu. Łaknęliśmy tych wiadomości. Później kolega, któremu też wytoczono proces /rozprawy nasze się pokrywały w terminach/ z Podbeskidzia przynosił do celi jakieś informacje, które dostawał w formir grypsów. Adwokaci byli z sercem, zaangażowani w naszą sprawę no i od razu  na wstępie powiedzieli nam, że /ja miałem obrońcę wybranego przez żonę, reszta była z urzędu/ są nadal członkami “S”, czują to co się w kraju dzieje i są sercem z nami, zaangażowani byli po naszej stronie – widać to było zresztą podczas całego przewodu sądowego. Przekazywali nam informację o składzie sędziowskim, swoje odczucia jak będzie ferował wyniki, bo fama głosiła, że wyroki idą duże, że są przenoszone w teczkach. Z pytań sądu podczas rozprawy do mnie i do współoskarżonych kolegów można było wyczuć /przynajmniej od jednego z sędziów/ sympatię do nas. Wyrażała się ona w potakiwaniu jeżeli ciąg naszych zeznań był dobry, widać było że on to przeżywa i aprobuje te nasze wypowiedzi, niektóre. Mimika twarzy jego –

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1010

[1010] cały mój wzrok podczas 5 rozpraw na nim był. Darzyłem go wielką sympatią i chyba nawzajem. Większą część rozprawy wlepiony w niego wzrok miałem i duchowo czułem się z nim wspólny. No i to się chyba potwierdziło w motywacji wyroku. Ale jeszcze wcześniej przejdę do zeznań świadków. Było 28 świadków z tym, że świadków oskarżenia bodajże było 9. W trzecim dniu rozprawy, jak byli przesłuchiwani świadkowie oskarżenia, wycofali swoje oskarżenia, które złożyli w śledztwie. Główny świadek, pierwszy trząsł się jak galareta. Później się dowiedzieliśmy, że to była presja społeczna, otoczenie miejscowego oddziaływała na niego że wycofał oskarżenia i zeznania które złożył w śledztwie. Nawet doszło do tego, że prokurator zażądał ponownego przesłuchania przez prokuraturę wojewódzką – nie wiem w jakim stopniu to się odbyło. Sąd przyjął, że 3 świadków oskarżenia fałszowało zeznania – czy coś takiego. Jak ci świadkowie oskarżenia zeznali prawie na naszą korzyść, to nie chcieliśmy brać innych świadków tj. nowych. Zastanawialiśmy się momentami czy powoływać swoich świadków. Prokurator zadawał świadom pytania że jak to, przecież podtrzymywali oskarżeni działalność, że przechodzili przez budynki wiodące na tą halę, że namawiali ludzi do przyłączenia się do nich, do zgromadzenia się itd. tego typu to były pytania. Pytali kto tam zabierał głos na tej hali, kto podżegał do akcji strajkowej, do stawiania żądań do głosowania za tym, czy strajk ma się odbyć itd. itd. Wszystko to zostało wycofane przez nich. Powołaliśmy wspólnie z obrońcami świadków obrony: 2 dyrektorów m.in. Ja nawet zgłosiłem obrońcy, żeby powołał tego komisarza wojskowego, komendanta MO na świadka, który po tym przesłuchaniu wstępnym w poniedziałek 14-go przyrzekł nam, dał słowo oficera, że nic nam złego się nie stanie i włos z głowy nam nie spadnie. I to żeśmy podkreślili podczas składania zeznań przed sądem. Nie powołano go, Obrona nie wystąpiła z tym bo powiedziała, że sąd to odrzuci, że to są za wysokie już osobistości. Powołano naczelnego dyr. i z-cę, sekretarza partii jako świadków obrony. Ich zeznania w zasadzie świadczyły na naszą korzyść, szczególnie z-cy dyr. Widać było że on to przeżywa i że się nie może pogodzić z myślą, że my tam siedzimy na ławie oskarżonych. To trzeba mu przyznać. Pytania obrony i sądu sprowadzały się do tego, czy my gdybyśmy zawezwali lu-

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1011

[1011] dzi do podjęcia akcji strajkowej czy ludzie poszli by poszli za nami. Odpowiedź całej trójki /sekretarza partii i dyrektorów/ była, że tak. Pytano czy jeżeli my byśmy na wiecu, który ja już na końcu musiałem opuścić, a w czasie którego nie doszło do głośnych nawoływań, dużych nawoływań do strajku, bo potworzyły się grupy takie i każda grupa mówiła co myśli, ale czy jeżeli my byśmy nie byli tam na tym wiecu czy ktoś inny byłby w stanie rozładować atmosferę. Odpowiedziałem że nie było innych, że jedynie my mogliśmy mieć jakiś wpływ na ludzi, autorytet u ludzi. Nawet sekretarza obrona wzięła w krzyżowy ogień, bo z początku zaczął lawirować, gdzie była partia /takie padło pytanie mojego obrońcy/. Sekretarz powiedział, że podczas wiecu był na innym terenie fabryki że się konsultował z tow. swoimi. Obrońca mówił: a czemu pan nie poszedł na halę. Mówił, że w tym okresie partia nie cieszyła się popularnością i on też i że nie uważał za stosowne żeby tam pójść. Pytanie później padło pod jego adresem: przecież pan wiedział że ci ludzie, którzy są tu na ławie oskarżonych działali już wbrew prawu i pan jako odpowiedzialny za sytuację społ.-polit. na terenie zakładu nic nie zrobił? Jeszcze wcześniej, nim poszliśmy na teren fabryki, 14-go, sekretarz rozmawiał z naszym przewodniczącym KZ i z-cą, bo też otrzymywał telefony że ludzie się gromadzą na terenie fabryki, wiedział przecież że tym jest ta akcja bo wiedział, że dyrektorzy tam pojechali, nie pojechał, natomiast dał do zrozumienia nam, że jedynie my możemy rozładować sytuację. Powiedział, że jego nie obchodzi prawo, że jego nie obchodzą dekrety, on wiedział że tylko my, tzn. Solidarność jesteśmy w stanie opanować sytuację, żeby nie doszło do jakichś bardziej drastycznych posunięć – a wiadomo, chemia to jest chemia, jeden nieobliczalny krok mógłby grozić katastrofą całego miasta. W pierwszym dniu było coś 12 świadków z obrony. W następny dzień obrona jeszcze powołała dalszych 8-miu, całe Prezydium KZ. 14 stycznia był ostatnim dniem rozprawy – jak się okazało ostatnim, bo nawet obrońcy nie wiedzieli czy w tym dniu zakończy się przewód sądowy. Ok. 15-tej dostaliśmy wiadomość od obrony, że w tym dniu zapadnie wyrok Szkoda, że nikt nie miał na sali magne-

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1012

[1012] tofonu bo wspaniała była mowa wszystkich obrońców, 3-ech /1 był wspólny dla dwóch/. Mowy prokuratora wstyd było słuchać. Prokurator był z naszej miejscowości, rejonowy. Dla mnie zażądał 6 lat, dla kolegów po 4 lata i pozbawienia praw publicznych na 2 lata, za potrzymanie działalności związkowej, zorganizowanie akcji protestacyjnej na terenie zakładu. Cała dziewiątka świadków oskarżenia zmieniła zeznania na naszą korzyść. Ci ludzie w śledztwie zeznawali co innego a przed sądem zmienili zeznania na naszą korzyść. Sąd dysponował materiałami ze śledztwa i z przewodu sądowego. Sąd ich nie odrzucił ani nic, podczas motywacji wyroku sąd nie określił czy odrzuca świadków oskarżenia czy nie, nie zostało to powiedziane jasno. Przy motywacji wyroku oparto się na 3 zeznaniach tzn. 2 dyrektorów i sekretarza partii, że pozytywnie nas tam oceniono. Na tych ludziach oparto całą motywację wyroku jak również oparto się na dekrecie §46 p. 7 który mówił, że kto dnia 13 i 14 podtrzymywał działalność związkową ale ta działalność nie pociągnęła za sobą strat materialnych itd. to należy odstąpić od postępowania doraźnego lub uniewinnić nawet. To zostało przez sąd odczytane. Ale wróćmy do tej mowy obrończej. Prokurator oparł się na tych świadkach oskarżenia, który zmienili zeznania przed sądem i zażądał dla nas takich wyroków po 6 i 4 lata. Prokurator podczas całego przewodu sądowego traktował nas jako ekstremistów, mnie nawet przeczytał opinię, która została zrobiona przez organa miejscowe, w których uważano mnie za czołowego ekstremistę Regionu. Powiedziałem to nawet przed sądem, że jeżeli bym był tym ekstremistą to bym może wyszedł zaszedł w tej “S” a nie skończył tu, że raczej znany byłem w Regionie jako człowiek umiarkowany. prokurator powiedział, że tacy ekstremiści, jak ci którzy są tu na ławie oskarżonych powinni dostać wysokie wyroki. Obrońcy powiedzieli, że takich ekstremistów należałoby sobie życzyć wszędzie, w każdym zakładzie pracy i w każdej miejscowości. Nawet podkreślili, że w KC. To by nie było ani Grudnia 70, ani Sierpnia 80 ani Grudnia 81. Jakby tacy ludzie byli. Ludzi było dość sporo: rodziny i kolegów na sali rozpraw. Można było wyczuć atmosferę na sali, chociaż mieliśmy

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1013

[1013] salę ze sobą, za plecami, że ludziom się podobała obrona. Z późniejszych rozmów to wiemy. Po mowie oskarżycielskiej nastąpiła przerwa. Sprowadzono nas na dół, do tej tzw. sieczkarni. Koleżanka się załamała, ja ją podtrzymywałem na duchu i koledzy też. Ja liczyłem na 4-3 lata, kolegom mówiłem, że więcej nie dostaną jak po roku, a  może w zawieszeniu dadzą. Różne myśli przychodziły mi do głowy. W każdym bądź razie nie wiedzieliśmy, że zostaniemy uniewinnieni. Tego nie braliśmy w ogóle, absolutnie pod uwagę, bo jeszcze z komunikatów z prasy, którą we więzieniu otrzymywaliśmy i z komunikatów radiowych wiedzieli my, że nigdzie się to nie stało w kraju. Koleżanka się załamała. Nawet jej powiedziałem, że jak jest moją koleżanką, to dostanie ode mnie jeżeli się nie uspokoi, opanuj się mówię – nie masz 16 lat, więzienia są też dla ludzi, odsiedzisz ile dostaniesz i będziemy później mądrzejsi o ileś tam. Koledzy też przeżywali to w duszy ale co będzie to będzie. Trochę zaszokowało mnie te moje 6 lat, że zostałem tak wyróżniony od nich, bo nie wiedziałem czym się kierowali ci którzy naciskali na ten wyrok /bo dalej się okaże, że to był nacisk/. Później była mowa obrończa, po niej znowu przerwa. Po przejściu z powrotem na salę rozpraw ostatnie słowo. ja pierwszy miałem to ostatnie słowo. Powiedziałem, że oczekuję sprawiedliwego wyroku. Kolega drugi obok mnie też, a tamci powiedzieli, że proszą o uniewinnienie. Jeszcze się uśmiechnąłem: cholera, mówię, oni prosili o uniewinnienie. Jeszcze się uśmiechnąłem: cholera, mówię, oni prosili o uniewinnienie a my zażądaliśmy sobie sprawiedliwości – no i stała się sprawiedliwość. Sąd ogłasza wyrok, następuje owacja na sali, bicie braw, tak jakby na stadionie jakimś. Sąd został zaszokowany tym i nawet prowadząca rozprawę sędzina zwróciła uwagę, że nie przystoi, ale widać było z tej twarzy, że sama przeżywa to, że taki wydała wyrok. I rzeczywiście, to był chyba pierwszy wyrok w Polsce, że cała czwórka, która stawała w jednej sprawie została uniewinniona. Po tej owacji nastąpiła motywacja wyroku, na jakich zasadach sąd się oparł. Na zeznaniach tych 2 dyrektorów, sekretarza partii, na § 7 46 Dekretu. Po tej motywacji rzuciły się na nas rodziny, ogólny szloch nastąpił, my też żeśmy zaczęli

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1014

[1014] płakać. Jak żeśmy sobie postanowili, że choćby nie wiem ile dołożyli, to język sobie utniemy a nie zapłaczemy, łzy nie uronimy, tak tu się wszyscy rozpłakaliśmy. Później każdy z nas mówił drugiemu – dlaczegoś płakał. Patrzył każdy na te godło, na orła i mówił – jednak jest jeszcze sprawiedliwość w tym kraju! Chyba tylko z tego te łzy poleciały, że pomimo że stan wojenny, to jednak jeszcze jacyś ludzie są porządni na tym świecie. Wszyscy tłumem się rzucili na nas i całował jeden drugiego, my obrońców, obrońcy nas, ludzie z sali też, koledzy, rodzina. Pojechaliśmy do więzienia. Nie chciano nas puścić tego dnia, ale naczelnik na słowo nas puścił, bez żadnych papierów. Rodzina poszła do więzienia no i wywarła presję na nich, że jesteśmy uwolnieni – mieliśmy też zaświadczenie z sądu. Cały jeden wago zajęliśmy w pociągu i dojechaliśmy do domu w komplecie. To by było wszystko jeżeli chodzi o tą rozprawę. Jak się okazało tym, którym zależało na tym, żebyśmy siedzieli, nie leżał ten wyrok – chyba nie leżał i nie leży do tej pory. Prokurator wniósł zastrzeżenie do prokuratury generalnej pod naciskiem władz administracyjno-partyjnych – chyba. Takie są pogłoski. Dyrektorzy byli “strzyżeni” przez aktyw partyjny za to, że taką mowę wygłosili w sądzie na naszą korzyść, że nie pogrążyli nas a zeznawali raczej obiektywnie. Maczali w tym zaskarżeniu palce chyba nie dyrektorzy, ale ci ludzie, którym troszeczkę daliśmy się we znaki w naszej działalności. Piastują oni czołowe urzędy na naszym terenie. Jak objąłem funkcję szefa delegatury, zacząłem się dobierać tym panom do skóry w sprawach nadużyć, malwersacji, korupcji i zwykłego złodziejstwa. Mogło coś z tego być, bo nawet przesłałem dowody ich działalności do NIK, do PIH, z powiadomieniem Regionu, wojewody, z powiadomieniem prasy, radia, telewizji. Było to przesłane 5 grudnia. Po 10 dniach od wydania wyroku dowiedzieliśmy się, że prokurator wniósł rewizję do prokuratury generalnej. Dostaliśmy pismo z Sądu Najwyższego po 2 tygodniach, że 1 marca odbędzie się rozprawa w Sądzie Najwyższym w Warszawie. odbyła się. Pojechali tylko nasi obrońcy, bo to była tylko formalność: albo sąd potrzymałby wyrok sądu woj. albo zwrócił do ponownego rozpatrzenia. Stało się to drugie i sąd wrócił do ponownego

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1015

[1015] rozpatrzenia. Stało się to drugie i sąd wrócił do ponownego rozpatrzenia. Czekamy teraz na termin rozprawy. Sprawa została oddoraźniona przez Sąd Najwyższy. Jak to się teraz odbędzie – trudno powiedzieć, do tej pory jeszcze niw wiemy. Może nawet dojść do tego, że będzie rozpatrywana przez sąd rejonowy. Skład sędziowski ten sam nie może być. Obrońców będziemy mieć tych samych. Wszystko zależy od tego, jaka będzie sytuacja w kraju, jak to się ułoży w najbliższym okresie, czy dojdzie do rozmów góry “S” z Rządem i Episkopatem czy będzie dociśnięcie śruby bardziej czy nie. Cały ten proces uważam za śmieszny bo nie było z naszej strony aż takich wystąpień, podburzania do akcji, bo zdawaliśmy sobie sprawę i w minionym okresie, podczas działalności, że strajk w zakładach tego typu jak nasz zakład może być rzeczą b. trudną i może pociągnąć za sobą nieobliczalne skutki. To była po prostu odgrywka pewnych ludzi na nas, żeby pokazać, że my też mamy takich których nie powinno być. Teraz oczekujemy na wznowienie procesu. /Przez cały czas jak siedziałem, martwiłem się o żonę, która była w 7, potem 8 miesiącu ciąży. Dwa tygodnie po moim uwolnieniu urodziła syna. Teraz znowu w napięciu żyję… #

# //Wiersz. POGRZEB GENERAŁA /Zgaś światło kolego /trzynastego, szesnastego /każdego miesiąca /gdy wybije dziewiąta, /światło gasimy /na pół godziny. /Trzynastego napadła nas partia /Szesnastego w “Wujku” masakra /gdy tak cała Polska zgaśnie /w generała piorun trzaśnie /i niech piekło go pochłonie /Zapal także świeczkę w oknie /On w nas pałami i cenami /a my w niego świadłamm i świecami /solidarnie Polska cała /Robi pogrzeb generała /I zwracamy się do Ciebie /byś brał udział w tym pogrzebie. # // FAKTY # Wprowadzenie rekompensat skomplikowało sytuację finansową niektórych zakładów pracy. Np. spółdzielnia Cepelii z woj. bielskiego zatrudnia wiele chałupniczek. Część z nich wykonuje niewielką produkcję miesięczną np. 1500-2500 zł. Jednocześnie dość często bierze zwolnienia chorobowe i ma wiele dzieci, na które spółdzielnia musi płacić po 1400 zł z własnych funduszów. Skrajny przykład: kobieta zarabia 1400 zł miesięcznie a na 8 dzieci pobiera 11.200 rekompensaty. W związku z

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1016

[1016] tym zarząd spółdzielni zamierza zwolnić wszystkie chałupniczki, które nie produkują więcej niż 3400 zł miesięcznie i dawać im co najwyżej prace zlecone tzn. bez prawa do  rekompensat, urlopów, 13 pensji i zasiłków chorobowych. # Na wieczornej mszy św. w kościele św. Anny ksiądz zachęcał do zasilenia z chórku, który śpiewa w czasie nabożeństw. Powiedział, że występy artystyczne nie są hańbą, chyba że mają miejsce w jakimś innym kontekście //wyraźna aluzja do wyklaskania Czerny-Stefańskiej//. # Ręcznie pisana klepsydra na kościele św. Anny: Dr Karol Prohazka, UJ. //Czyżby to jakiś kawał? Czy może ofiara systemu, że klepsydra nie jest drukowana?// # Trzech pijanych kibiców Wisły //klubu milicyjnego// w klubowych szalikach śpiewało na ul. Grodzkiej po południu piosenkę: Powiedz mamo, powiedz tato, czy Wiślacy to gestapo, tak jest synu, tak jest synu, trzeba topić skurwysynów. //Piosenka ta jest przeróbką z innej piosenki.// # ZE ŹRÓDEŁ WIARYGODNYCH # Krąży już taśma nagrana z radia z audycją tajnej radiostacji “S”. Audycja była od dawna zapowiadana w ulotkach. Dojrzały głos kobiecy zapowiedział, że 14.4 zebraliśmy się razem, jednak bez poległych górników i bez 4 tys. internowanych i aresztowanych. Spikerka poprosiła o zamigotanie światłami: 3 x jeśli słyszalność jest b. dobra, 2 x – dobra i 1 x – zła. Potem puszczono melodię “Siekiera, motyka…” //Na mieście byli obserwatorzy, którzy dzięki temu mogli zebrać informacje o odbiorze.// Potem mówił też mężczyzna podając wiadomości. Mówiono o szczególnie złych warunkach w obozach internowanych m.in. w Iławie. W więzieniu na Mokotowie ciężko pobito studenta teologii, ale nie odwieziono go do szpitala. Przesłuchiwani na milicji są bici. Na koniec zapowiedziano następną audycję na 30.4. godz. 21 na paśmie UKF 71,2 # Podania o emigrację złożyli z Krakowa: Muzia Sierotowińska, Warchałowski /który wziął ślub w Załężu/, W. Komorek, B. Bilik, M. Motyka. Do dzisiaj nie ma w tej sprawie odpowiedzi od władz. We Wrocławiu zgodę podobno otrzymali wszyscy. # Na spotkaniu w Kuźnicy 17.4 Urban powiedział, że Polską rządzą generałowie, którzy mają więcej niż 2 gwiazdki. Co do przyszłości ZZ nie ma w tej chwili żadnych koncepcji. # Działacz

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1017

[1017] “S” Lech Dziewulski zamówił sobie zgodnie z tym, co ma wpisane w dowodzie osobistym, wizytówkę: L.Dz. Sekcja Kultury ZR Małopolska NSZZ “S”. Druki takie nie podlegają cenzurze, ale ta sprawa oparła się o dyrektora cenzury, który powiedział: Panie Dz., nie ma pan większych problemów? Dz. zażądał jednak wskazania przepisu, który zabrania wykonania takiej wizytówki. Sprawa w toku. # / LUDZIE MÓWIĄ # Na marginesie ucieczki w połowie 1981 r. gen. Dubnickiego za granicę mówi się, że Rosja prze do podboju Europy, bo nie ma co dać jeść własnemu narodowi. # Radio zachodnie twierdzi, że cena węgla na rynkach światowych spadła. # Po występach Mazowsza w Kanadzie pozostało tam 11 członków zespołu. W Chicago zbojkotowano występy Mazowsza i Mira Zimińska-Sygietyńska powiedziała, że więcej tam nie pojedzie. # Muzyk z orkiestry PRiTV pozostał we Francji. # Internowane są wciąż nowe osoby. # Po Krakowie krąży lista 20 działaczy “S”, którzy mają być aresztowani. Lista przeciekła z SB. Jest na niej m.in. Dziewulski. # Po aresztowaniu Rulewskiego pracownicy SB puścili mu przemówienie Jaruzelskiego do tego miejsca, w którym powiedział, że przywódcy “S” zostali internowani. Rulewski nic się nie odezwał. Następnie Ubowcy po cichu /żeby nikt nie usłyszał, bo byli na podsłuchu/ poprosili go o materiały “S”, jakie miał w torbie i schowali je sobie pod kurtki. Następnie wprowadzili go do sali gimnastycznej, gdzie panował półmrok i pod ścianami stali. ZOMOwcy. Rulewski, który ma uraz na tym punkcie, czekał aż zaczną go bić. Zamiast tego usłyszał nagle głos zalanego w trupa Kuronia: Co stoisz jak h… na weselu, połóż się. Okazało się, że na sali leżą już inni internowani pilnowani przez ZOMO. # Jeden z internowanych zwolniony z więzienia stwierdził, że jego dzieciom jeszcze nigdy nie było tak dobrze, jak w czasie jego nieobecności, gdyż koledzy z “S” dostarczali im wszystko, co tylko było potrzebne: żywność, pieniądze itd. # Oficerowie klną na stan woj., bo obowiązuje ich większy dryl, dyscyplina – ale tylko na pokaz. Zmusza się nie tylko szeregowych ale i oficerów do oglądania DTV. Równocześnie jest pełno nonsensów. Np. dla zrobienia porządków w N. Hucie zaangażowano ciężkie dźwi-

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1018

[1018] gi, które służyły do mycia lamp ulicznych. # Piosenkarka Izabela Trojanowska jest ostatnią żoną Rakowskiego. # Coś się działo w N. Sączu, ale z braku dobrej łączności z tamtym rejonem nieznane są żadne szczegóły. # Wg taksówkarza nocna jazda po mieście jest beznadziejna. Np. ostatnio był legitymowany przez pijanego ZOMOwca, na którym wisiała prostytutka. # /OPINIE # Propaganda zapowiada, że będzie gorzej a równocześnie wiele małych informacji w prasie mówi o coraz to nowych brakach. # /DOWCIP: # Gdzie ZOMOwiec powinien nosić sztylet? W plecach. # /SNY # Działaczka “S”, przeszła kilkudniowe internowanie, nauczycielka, sen z Wielkiej Soboty: Byłem w więzieniu w Raciborzu, w celi Mietka Gila, trzymałem go za rękę, mówiłam, żeby się nie martwił, że czas szybko leci, żeby się trzymał, że o nim myślimy. # Nauczycielka historii, 30 l., noc z 12/13.12.81: Olbrzymi amfiteatr, tłumy ludzi, w pewnym momencie wszystkie głowy zwracają się w jedną stronę i słychać głos: “Dają znak”. Podnoszę głowę, patrzę na niebo, a tam czarne, ołowiane chmury nisko wiszące. Po ziemi snuje się dym. Amfiteatr zaczyna się przerzedzać. Tworzą się grupki ludzi stojących bądź leżących. Zobaczyłam swoją siostrę, mówię jej: dobrze, że jesteśmy razem, bo rodziców już  nie ma. Powiedziałam do jakiegoś mężczyzny z dzieckiem, żeby już nie szukał żony. Miałam wrażenie, że ocalałam. zobaczyłam, że niebo się przejaśnia, pokazało się piękne słońce. Oddychałam i miałam wrażenie, że skończył się koszmar. Kiedy jednak odwróciłam głowę zobaczyłam z boku ciemną, ołowianą chmurę, która stała w miejscu. Kiedy wstałam przyszła znajoma i spytała, czy już wiem. Myślałam, że ktoś umarł, wtedy powiedziała mi, że jest stan wojenny. # Ta sama osoba, sen z 12/12.82: Byłam w Palestynie w OWP, w mundurze, z karabinem maszynowym przez ramię. Zobaczyłam dziekana Kulczykowskiego z UJ, który dzielił nas na grupy mówiąc: teraz to już jesteśmy wszyscy razem. # Ta sama osoba, sen z połowy stycznia 82: Ludzie szli ul. Floriańską, a przed nimi szli – czymś owinięci – chłopcy z dziewczyną. Nagle rozwinęli to coś i okazało się, że jest to flaga biało-czerwona. Wtedy zaczęła się strzelanina i trzeba było się chować. Wbiegłam szybko do najbliższej

KRONIKA
DZIEŃ 128, 19 IV 1982, s.
1019

[1019] bramy, gdzie była kawiarnia w stylu retro – jak z filmu “Kabaret”. Usiadłam i zamówiłam kawę. # PRASA # “TIME” – poświęca pół strony Wałęsie publikując 2 zdjęcia: Wałęsa ze swoją najmłodszą córką Marią-Wiktorią i Wałęsa z rękami podniesionymi w geście zwycięstwa /litera V/. Z tekstu: 21.3.82 przeszło 10 tys. ludzi zgromadziło się w Gdańsku na chrzcie Marii-Wiktorii. W kościele jedno krzesło było puste symbolizując nieobecność ojca. Wkrótce potem jego żona otrzymała pozwolenie na 2-dniową wizytę w wilii w Otwocku, gdzie Wałęsa został przeniesiony. Wałęsa ma brodę, której obiecał nie golić aż nie wróci do normalnego życia. Dużo czyta, dużo pali, rośnie mu brzuch. Stale jest namawiany do podjęcia negocjacji, ale odmawia żądając reaktywowania “S”. Propozycję emigracji z Polski gwałtownie odrzucił, tak krzycząc na Rakowskiego, który mu tę propozycję złożył, że ten uciekł z jego pokoju. Władze warszawskie zmniejszają liczbę mniej znanych internowanych działaczy. Wład. Loranc – przewodniczący Radiokomitetu powiedział, że internowani nie będą witani jak bohaterowie, ale powrócą do domu z opuszczonymi głowami. Ale Wałęsa nie myśli się poddawać. # Gaz. Krak. – Gazeta zamieszcza własną informację lokalną nt. krytycznej sytuacji materialnej pracowników wyższych uczelni. Sprawą tą zajęła się PZPR, ZSL, i SD na UJ. – bilet tramwajowy ma kosztować wkrótce 5 zł. – Na ligowym meczu piłkarskim Wisła – Zagłębie w środę było tylko 2-3 tys. widzów. # SM. – Podwyżka cen biletów autobusowych i kolejowych nastąpi po wakacjach. # Echo Krakowa. – Kazimierz Koźniewski został red. naczelnym nowego tygodnika literackiego o nieustalonej jeszcze nazwie. //Zwycięski wódz rozdaje łupy swoim wiernym wasalom.// # /RADIO ZACHODNIE # RWE. – wg różnych źródeł zachodnich trwa ostra walka polityczna w łonie KC PZPR. Ludzie Jaruzelskiego przystąpili do ostrej ofensywy przeciw klanowi twardogłowych. – Na zakończenie pielgrzymki obrazu MB Częstochowskiej po W-wie odbyła się w stolicy msza św., w czasie której prymas Glemp zaapelował do władz o uwolnienie jeszcze w maju, miesiącu Matki Bożej, wszystkich internowanych kobiet. Apel spotkał się z gorącym aplauzem zebranych. # /# Gł. Am. – Grupa zachodnich tu-

KRONIKA
DZIEŃ 128/129, 19/20 IV 1982, s.
1020

[1020] rystów urządziła małą demonstrację na pl. Czerwonym w Moskwie, rozwijając transparent z hasłami antynuklearnymi i żądaniami uwolnienia Wałęsy i Sacharowa. Podobne demonstracje odbyły się podobno także w stolicach innych krajów komunistycznych. – Piloci wojskowi, którzy uprowadzili z Krakowa do Wiednia samolot An-2, to: Andrzej Malec /z żoną i córką/, Jerzy Czerwiński /z żoną i 2 dzieci/ i Krzysztof Wasilewski /z córką/. Na pokładzie był również mechanik Wrona. przed stanem woj. w wojsku panowało pewne ożywienie. Ludzie młodzi liczyli na rzeczywistą odnowę. Po 13.12 trzej piloci postanowili opuścić kraj jak najszybciej, ale nie można było tego zrobić zimą – trzeba było czekać na lepsze warunki atmosferyczne. Samolot wykonywał w tym dniu loty na rzecz desantu ze skoczkami. Między jednym zrzutem skoczków a drugim członkowie rodzin pilotów czekali na ładnej łące tuż przy Wiśle za wałem przeciwpowodziowym. Dali znak, samolot wylądował i poleciał razem z nimi. W górach leciał na kilku – kilkunastu metrach, na nizinach na wysokości 1 metra. lot trwał ponad godzinę. # # #

Share:

Author: KSW

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *